niedziela, 21 września 2014

Arrivederci!


No i stało się, nasza wyprawa dobiegła końca. Ostatni dzień i noc spędziliśmy w Trapani - mieście portowym usytuowanym na zachodnim krańcu Sycylii.
O godzinie 12-ej byliśmy już pod mieszkaniem Simony, która wynajęła nam je na ostatnią noc. Ponownie mieliśmy przyjemność przekonać się jak bardzo sympatyczni i pomocni są mieszkańcy wyspy. Simona, podobnie jak Claudia w Palermo i Fabio w Katanii, przygotowała dla nas mapy i informacje o wszystkich najważniejszych atrakcjach w okolicy. Mieszkanie położone na 10 piętrze (w Trapani taka wysokość to rzadkość) było bardzo duże i ładne, ale nie zwracaliśmy na to większej uwagi, bo i tak mieliśmy tutaj jedynie zostawić walizki i spędzić noc. Najbardziej cieszył nas balkon i widok na całe Trapani oraz morze.



Niestety okazało się, że do Trapani przyjechaliśmy za późno. Mieliśmy w planach pojechać do Segesty, na saliny lub wodolotem na wyspę Favignana (tutaj przeszkodził zbyt silny wiatr).
Postanowiliśmy więc zwiedzić samo Trapani. Przewodniki na temat tej miejscowości nie mówią nic lub mówią niepochlebnie toteż ruszyliśmy trochę niezadowoleni. Trapani nie urzekło nas tak jak Palermo, ale uważamy, że miasto ma swój czar.


 Aleja dziwnych drzew

Trapani zdecydowanie jest miejscem bardziej przyjaznym niż Katania. Warto zwiedzić port, do którego cumują naprawdę duże statki oraz mnóstwo kutrów rybackich. Stare miasto, choć zaniedbane, również ma swój urok. Chyba największą wadą są plaże, które, delikatnie mówiąc, nie zachęcają do kąpieli. To kolejne miejsce, gdzie można podejrzeć jak żyją Sycylijczycy, bo ilość turystów nie jest przeważająca i to uważamy za bardzo duży plus. Ludzie żyją tutaj trochę spokojniej, nie ma takiego szalonego ruchu ulicznego.

 Ciekawy zakaz w Trapani
 Pełno tutaj takich białych piesków.

 W tle kibice miejscowego klubu oglądają mecz. Tu chyba nikt nie ogląda siatkówki. Cholera.


Po pysznym kus kus z tuńczykiem (tradycyjne danie w Trapani) wróciliśmy do mieszkania, aby obalić ostatnie sycylijskie winko.


Dziękujemy wszystkim za dobre słowa dotyczące bloga. Jest nam miło, bo się nie spodziewaliśmy, że się komuś spodoba, tym bardziej, że wszystkie posty i zdjęcia wstawialiśmy za pomocą telefonu. (laptop na urlopie to zło :)
Mamy nadzieję, że blog nigdy nie zniknie z internetu i będzie naszą pamiątką, a jeśli ktoś przy okazji zaciekawił się Sycylią tak jak my, to bardzo nam miło.

 ARRIVEDERCI !!!



Jedzenie i picie na Sycylii :)

Sycylijska kuchnia jest wyjątkowa, nawet w kraju o takich tradycjach kulinarnych jak Włochy. Połączenie wielu elementów historycznych i geograficznych doprowadziło do powstania doskonałej i urozmaiconej kuchni, obejmującej dania jeszcze z czasów greckich, arabskich, normańskich oraz z tak odległych regionów, jak Hiszpania, Grecja, Afryka Północna i Bliski Wschód. To wszystko wzbogacono o liczne lokalne składniki, jakie przynosi żyzna gleba i morze.
Co naszym zdaniem trzeba spróbować będąc na Sycylii ?
Na pierwszy rzut idzie sztandarowa włoska potrawa czyli pizza. Robią tu chyba najlepsze pizze na świecie. Gdy poinformowaliśmy Fabia o tym, że nigdzie indziej nie ma takiej dobrej pizzy, że różni się od tej w północnych Włoszech w ogóle się nie zdziwił. Opowiedział nam śmieszną historię o swojej koleżance z Czech, która spróbowawszy pizzy w Katanii dosłownie się popłakała. Wierzymy:)


Co ciekawe Włosi nazywają pizzą coś co nam się jeszcze pizzą nie wydaje, mianowicie kawałek ciasta bez żadnego sosu i sera, ewentualnie posypany sezamem lub rozmarynem. Włosi absolutnie nie jedzą pizzy z ketchupem, mogą nawet się bulwersować, jeśli będziemy próbować go używać.
Na pizzy mogą znajdować się również składniki, które nam trudno sobie wyobrazić np. frytki :)


Makaron często podawany jest tutaj jako pierwsze danie i przyrządza się go na niezliczoną ilość sposobów. Mamy np. spaghetti al pomodoro (z sosem pomidorowym), spaghetti caccio e peppe (z serem pecorino i oliwą), spaghetti alla carbonara(jajko, parmezan, boczek). Nierzadko je się też sam makaron z odrobiną oliwy i sera parmigiano, czyli tzw. pasta in bianco, która jest zaskakująco dobra.
Wśród innych dań makaronowych  trzeba koniecznie wymienić pasta con pesto (z sosem ze świeżej bazylii, orzeszków piniowych, oliwy, pecorino i parmezanu).


Pierwsze dania to także maleńkie tortellini i nieco większe i najczęściej kwadratowe ravioli. Przypominają one nasze uszka i pierogi, mają jednak nieco innym smak, ze względu zarówno na inne ciasto jak i nadzienie(najczęściej z mięsem,z serem ricotta i szpinakiem, z grzybami  i z serami)
Na Sycylii jest dużo sklepów, które nazwaliśmy po roboczemu "makaroniarniami", ravioli kupione w takim sklepie to niebo w gębie.


Na zachodzie zwłaszcza w Trapanii i San vito lo capo obowiązkowo trzeba też spróbować kaszy kus kus najczęściej podawanej z miejscową rybą ewentualnie z owocami morza, warzywami lub mięsem. Naszym zdaniem kus kus z tuńczykiem miało by największą szansę zaistnieć w Polsce. Naprawdę smaczne.



Najbardziej jednak chcielibyśmy ujrzeć na naszych deptakach i w budkach z jedzeniem typową sycylijską przekąskę zwaną arancine. To smażone kulki ryżu, wypełnione różnym nadzieniem(z sera, szynki, mięsa, groszku, szpinaku). Cenowo pewnie byłoby im blisko do hotdogów z żabki a jest to o wiele smaczniejsze, zdrowsze i pożywniejsze. Najlepszy zapychacz kiedy nie mieliśmy czasu na dłuższy posiłek.


Czas na krótką recenzję tego co Polacy lubią najbardziej czyli napoje wyskokowe.
Wina. Nie jesteśmy znawcami win. Udało się nam jednak kilka butelek obalić. Wniosek jest taki, że wina za 2-3 euro  prezentowały zadowalający nas poziom. Były smaczne nie wykrzywiały twarzy i powodowały stan upojenia alkoholowego. Droższe oczywiście też są ale jak mówią w reklamach "jeśli nie widać różnicy to po co przepłacać".

Piwa. Tutaj miła niespodzianka. Nie wiemy dlaczego spodziewaliśmy się, że na Sycylii nie znajdziemy dobrego złotego trunku. Okazało się, że Włosi znają się na rzeczy. Warzą dobre piwa i chyba co raz chętniej po nie sięgają. Nie ma tutaj może takiego wyboru jak w Polsce (za wyjątkiem specjalnych piwnych sklepów) ale z łatwością znajdziecie takie, które będzie Wam smakowało. Nasze ulubione Birra Moretti.


Warto spróbować również likierów. Najbardziej znane są do kupienia na zboczu Etny. My zazwyczaj nie pijemy takiego alkoholu ale skusiliśmy się na pistacjowy i był naprawdę dobry. Gdyby nie ograniczenia w Ryanair to właśnie ten napój zabralibyśmy ze sobą.


Jeśli jesteś słodkim pamperkiem to Sycylia jest dla Ciebie rajem. Niestety nie udało nam się spróbować nawet 10% tego co tutaj jest dostępne. Skupiliśmy się na najbardziej znanych. Małe owoce i warzywa zrobione z marcepanu. Modę na ich wyrabianie z masy cukrowo-migdałowej zapoczątkowali na wyspie Arabowie dziesięć wieków temu.


Jeśli chcecie spróbować najlepszego słodkiego na Sycylii to należy się udać do Erice. Miła starsza pani Grammatico, nauczyła się tajników robienia słodkości po wojnie w klasztorze San Carlo w Erice.
Maria dzięki własnemu talentowi i swojej ciężkiej pracy osiągnęła perfekcję w kunszcie robienia słodkich przysmaków, a my dzięki temu mamy możliwość smakować słodyczy przygotowywanych wedle takiej samej receptury jak ta, którą zakonnice stosowały już 500 lat temu. Dzięki swojemu ciastkarskiemu talentowi Maria Grammatico jest prawdopodobnie – choć możemy się mylić – najbardziej znaną mieszkanką dzisiejszego Erice.






Lody nie mają sobie równych, zresztą nie bez powodu włoskie gelato cieszy się międzynarodową sławą. Lodów nie kupujemy tutaj na gałki ale w rożkach, kubeczkach i uwaga w bułkach !!!




Podsumowanie. W sycylijskich restauracjach, trattoriach, barach, lodziarniach i cukierniach wszystko można zamawiać "w ciemno". Oprócz ewentualnych zupełnie nowych doznań smakowych, nie ryzykujemy niczego, gdyż jedzenie na Sycylii jest zawsze świeże i najwyższej jakości. Tylko co na to powie Chodakowska ?













piątek, 19 września 2014

Erice - miasteczko w chmurach

Dziś pobudka z samego rana. Czeka nas skomplikowana droga do miasteczka Erice zwanego średniowieczną osadą w chmurach. Nogi trochę miękkie po ostatniej wyprawie, ale liczymy, że dziś czeka nas zwiedzanie typu "lekki spacer". Najpierw 2,5 km pieszo - odwiedzamy ponownie stado krówek i byków (nie polecamy udawania odgłosu muczenia przy byku - reakcja jest natychmiastowa i przestaje być śmiesznie - zwłaszcza gdy byk nie jest uwiązany), potem krówki i owieczki. Agroturystyka pełną gębą:)

Następnie czekamy na przystanku na jakimś wygnajewie w nadziei, że dojedzie tutaj autobus i zabierze nas do Trapanii, skąd odjeżdża kolejka linowa na Erice. Czekaliśmy 45min - takie uroki zwiedzania Sycylii komunikacją miejską. Jednak mimo ich spóźnień i szaleńczej jazdy nie żałujemy decyzji poruszania się w ten sposób. W końcu przyjechaliśmy tutaj też po to, żeby podpatrzeć mieszkańców w ich codziennym życiu. Do tego emocje - czy wysiądziemy tam, gdzie trzeba albo czy kierowca pamięta, że ma nas wyrzucić w danym miejscu. Adrenalina musi być:)
Tym razem bezbłędna wysiadka pod kolejką linową w Trapani. Cieszyliśmy się na myśl skorzystania z kolejki, bo raz, że tanio, dwa fajne widoki, trzy nogi tym razem nas tak wysoko nie poniosą. Niestety, kolejka była nieczynna. Mamy plan awaryjny - autobus. Niestety nie wiemy skąd odjeżdża. Są tylko cwaniaki taksówkarze. Jeden podchodzi i proponuje 15 euro  co jest kwotą absurdalną zważywszy na to, że musimy wjechać tylko na górę. Do tego koleś próbuje nam wmówić, że autobus jeździ, ale tylko w drugą stronę, czyli na dół, a na górę musimy wjechać z nim. Ciekawa ściema. Chciałoby się zapytać jak te autobusy dostają się na górę, wlatują czy co?
Niestety po angielsku z łysym cwaniakiem taksówkarzem nie pogadasz. Nogi nas bolą, słońce piecze, czas ucieka - niech mu będzie. Do góry taksówką, a spowrotem zjedziemy autobusem.
750 metrów wyżej - jesteśmy w innym świecie.
Erice to z pewnością najbardziej nastrojowe miasteczko na Sycylii. Wydaję się być bardziej toskańskie niż sycylijskie, bardziej pogańskie niż chrześcijańskie. Erice ma wszystko - mityczne i święte pochodzenie, niezwykłe panoramy oraz wąskie średniowieczne uliczki, których poznawanie sprawia czystą przyjemność.





Brukowane uliczki i surowe kamienne budowle sprawiają, że czujemy się przez chwilę jakbyśmy cofnęli  się do czasów bardzo odległych.








Panuje tutaj inny klimat. Jest chłodniej i i wieje niesamowicie, co bardzo nam odpowiada. Innego zdania są nasze włosy i kapelusze :)










Dodatkowego uroku dodają tabliczki z nazwami ulic, nazwiskami zamieszkujących tu osób, nazwami sklepów. Zresztą sami zobaczcie.





Co prawda pojawiają się tu i ówdzie sklepy z pamiątkami, ale dotyczy to tylko kilku ulic, które można ominąć i w pełni wczuć się w klimat tego miejsca.



Nie omieszkaliśmy odwiedzić słynnej na cały świat cukierni Pani Marii Grdrammatico, radość tym większa, że Pani Maria osobiście sprzedała nam swoje wyroby. Ciacha były wyborne.





Podczas wyprawy poznaliśmy też nowych kumpli. Niestety musieliśmy się z nimi pożegnać i wrócić do teraźniejszości, czyli na dół.



Dziś ostatni wieczór z winkiem na tarasie. Opuszczamy El bahirę. Ostatni dzień i noc na Sycylii spędzimy w Trapani, w mieszkaniu Simony.

czwartek, 18 września 2014

Raj na ziemi - rezerwat Zingaro

Niegdyś piękne wybrzeże Sycylii zostało niemal w całości zajęte przez przemysł, drogi i osiedla. Jednym z wyjątków jest rezerwat Zingaro, gdzie zachowały się dziewicze plaże, jaskinie, urwiska i góry, z bogatą florą i fauną.







Mafia przez wiele lat używała ukrytych jaskiń oraz plaż do przemytu i dzięki jej milczącym przyzwoleniu utworzono ten park. Rośnie w nim 670 gatunków roślin.






Zaopatrzeni w wodę i prowiant ruszyliśmy jedną z 6 tras rezerwatu. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem, bo przejście jednej trasy powoduje, że zaliczamy piękne, plaże, wspinamy się po górach, zatrzymujemy się przy jaskiniach, a miejscami bogata roślinność oplata nas, jakbyśmy właśnie przemierzali jakąś małą dżunglę. Już w połowie trasy zdajemy sobie sprawę, że nasze 2 litry wody to zdecydowanie za mało. Wiedzieliśmy, że trasa będzie pagórkowata, ale, do cholery, nie wiedzieliśmy, że będzie to takie ciężkie! Grzejące słońce nie ułatwiało zadania.



Na całe szczęście co 30 min. jest opcja zejścia do jakiejś zatoczki z plażą, aby się schłodzić i odpocząć. I to do jakich zatoczek!!! W Zingaro mijamy 5 czy 6 plaż. Do teraz zastanawiamy się, której Fabio mówił, że to raj na Ziemi, bo dla nas każda mogłaby nosić takie miano.






Nam najbardziej spodobała się plaża, a właściwie skały, które kończyły się w nieprawdopodobnie czystej, jasnoniebieskiej wodzie. To miejsce zostanie na długo zapamiętane. Warto też mieć ze sobą maskę do nurkowania, bo jest na co popatrzeć.








Skrajnie wycieńczeni przemierzyliśmy swoją trasę, nogi bolą niemiłosiernie, ale jeśli raj wymaga takich poświęceń, to chętnie poświęcimy się jeszcze nieraz.
Następna wyprawa - średniowieczne miasteczko Erice.
Buona sera!